2011 Karaiby
REJS KARAIBY – LISTOPAD 2011
-
Data rozpoczęcia: 2011-11-19
-
Data zakończenia: 2011-12-03
-
Trasa rejsu: Martynika – St.Lucia – Carriacou – Grenada – Union Island – Mayreau – Tobago Cays – Mustique – Bequia – St.Vincent – Martynika
-
Jacht: Cyclades 50.5
-
Opis rejsu:
Rejs inny niż wszystkie, inny klimat, kultura, ludzie i pogoda.
Warszawa – Paryż – Martynika to jedyny minus czyli godziny spędzone w samolocie.
Przebywamy trasę około 7000km i jesteśmy na francusko-języcznej Martynice.
Lotnisko, wypożyczony bus i jazda do Le Matin.
Początek normalny bezstresowe przekazanie jachtu, kilka drobnych niedociągnięć zaraz usuniętych.
Mega zakupy (w końcu 14 dni) w marketach obok mariny oraz impreza integracyjna jak zwykle.
Do tej pory jak za każdym razem nic nowego.
Oddajemy cumy i płyniemy na południe w kierunku Grenady wizytując mijane wyspy.
Wszystko jest inne.
Pogoda, która na tych szerokościach geograficznych utrzymuję stałą wilgotność powyżej 80% oraz temperaturę w dzień ponad 30* a w nocy około 26* oraz regularnie czyli właściwie codziennie ulewne deszcze, które trwają kilka minut i na nikim nie robią wrażenia po kilku dniach.
Odprawy celne załogi robione kilka razy podczas rejsu dosyć uciążliwe i kosztowne ale konieczne.
Krajobrazy – naprawdę dech zapiera i niewiele czasem brakuje do tego co znamy z pięknych folderów atrakcyjnych wczasów drogich biur podróży na Karaiby.
Jedzenie i picie – podstawą jest seafood i rum pity do wszystkiego przy każdej okazji.
Palenie – gandzia w cenie butelki browaru mam wrażenie palona przez wszystkich i wszędzie.
Ludzie, przemiłe i pozytywnie nastawione osoby, którym absolutnie nigdzie się nie śpieszy, ludzie biedni dla nas europejczyków żyjący w ubóstwie ale wiecznie zadowoleni i nie martwiący się jutrem a jedynie tym co jest tu i teraz ewentualnie w którym barze zakończyć dzień.
Z fajniejszych rzeczy.
Wycieczka po Grenadzie z naszym przewodnikiem Duffym, którą to wyspe objechaliśmy dookoła.
Las deszczowy, który jest absolutnie fantastyczny, urzeka bujną roślinnością, jej różnorodnością oraz intensywnością zapachów i kolorów (bez maczety nie ma najmniejszych szans, nie ruszysz do przodu – teraz rozumiem o czym mówił Cejrowski w jednym ze swoich programów)
Wycieczka na czynny jeszcze wulkan gdzie zapach siarki i bulgot lepkiej mazi z zagłębień skutecznie stwarzał atmosferę.
Kąpiel pod kaskadami spadającej wody w przepięknym wodospadzie – niesamowite przeżycie z dwóch powodów – po pierwsze kąpiel w orzeżwiającej wodzie gdy dookoła ponad 30* bezcenne a po drugie sama sceneria była taka że tylko kamera i kręcić.
Wycieczka do fabryki czekolady, gdzie próbowaliśmy owocu kakaowca a także ich pysznych wyrobów.
Wycieczka do manufaktury gałki muszkatułowej, w której poznaliśmy sekrety jej produkcji i przechowywania.
Wycieczka do jednej z najlepszych i najstarszych destylarni rumu w której oprócz poznania tajników pędzenia trunku mieliśmy okazję possać ściętą trzcinę cukrową i oczywiście wychylic szklaneczkę gotowego wyrobu od 18* do 71* (rum 71* niezle kopie ale smak miał najlepszy)
Park botaniczny na Grenadzie z przepięknymi kolibrami chyba najpiękniejszy i największy na Martynice.
Tobago Cays i wspaniała rafa koralowa gdzie nurkowaliśmy cały dzień, gdzie podziwialiśmy podwodną florę i faunę, gdzie pływaliśmy razem z różnej wielkości kolorowymi rybami oraz z ogromnymi zółwiami gdzie było po prostu cudownie!
Jeśli do tego dołożę jeszcze wycieczki po miejscowych barach w których jedynie oszukują na soku bo alko leją po sufit i regionalnych restauracjach z ich specyfikami to już pełnia szczęścia.
Jak napisałem na początku rejs inny niż wszystkie, po 2 tygodniach i zacumowaniu na Martynice wszyscy zgodnie stwierdzili, że jeszcze przynajmniej 2 tygodnie chętnie popływalibyśmy sobie tu i ówdzie.
Nocne przeloty pod niebem w całości usianym gwiazdami, którego próżno w europie szukać i pływanie z wiaterkiem około 12-20 knotów czego można chcieć więcej?
Rzadko po zakończonym rejsie mam ogromny niedosyt i wrażenie że zaledwie dotknęliśmy tej magicznej krainy.
Naszych humorów nie popsuła nawet informacja że nasz mega Airbus spóźni się o kilka godzin w związku z tym nie zdążym na lot Paryż – Wa-wa na któr mieliśmy wykupione bilety.
Kilka czy kilkanaście telefonów do kraju i powstało kilka planów awaryjnych, z których po weryfikacji część osób przebukowała bilet na póżniejszy lot z Paryża (wersja nudna i droga) a część po przylocie do Paryża i przejażdżce do centrum wsiadła do rejsowego autokaru (wersja rozrywkowa i tania) gdzie zajęliśmy cały tył i po kilkunastu godzinach wygodnej podróży wysiedliśmy w Katowicach, skąd do domku każdy miał już rzut beretem.
To tyle w sprawozdawczym skrócie.
Brak mi przymiotników aby opisać wrażenia z Karaibów…
SAIL MORE WORK LESS…
Grzegorz