2011 Sardynia

REJS SARDYNIA – PAŹDZIERNIK 2011

      • Data rozpoczęcia: 2011-10-01
      • Data zakończenia: 2011-10-10
      • Jachty: Oceanis 411 – nazwa: Hamal, Oceanis 411 – nazwa: Merak
      •  Trasa rejsu: Cagliari, Chia, Tuerredda, Teulada, Carloforte, Villasimius, Cagliari.
      •  Opis rejsu:
        Sardynia jest drugą co do wielkości wyspą na Morzu Śródziemnym. Nasza przygoda z nią rozpoczęła się w piątek 30 września. Po 2,5 godzinnym locie z podkrakowskich Balic lądujemy w Cagliari, które jest stolicą wyspy i leży na jej południu. Z lotniska do mariny jest ok. 8 km. Ładujemy się w taksówki i za niewielkie pieniądze po 15 minutach jesteśmy na miejscu. Jachty mimo, że teoretycznie mamy od soboty, stoją przygotowane i bez problemu możemy się na nich przespać już tej nocy. Oczywiście jak to zwykle bywa dosyć szybko zawiązała się impreza integracyjna, a że było nas 16 osób to było wesoło. Rano check-in czyli odebranie jachtów, zaprowiantowanie i w związku z panującą flautą ruszamy na zwiedzanie Cagliari. Starówka piękna – rzymski amfiteatr, katedra, Uniwersytet, fragmenty fortyfikacji. Wypływamy w niedzielę koło 8 rano kierując się w stronę zachodniego wybrzeża Sardynii. Po południu mijamy Capo Spartivento i rzucamy kotwice przy jednej z najpiękniejszych plaż na południu – Chia. Wsiadamy w pontony i jedziemy na brzeg. Spędzamy tam sporo czasu delektując się winem i zawierając coraz to nowe znajomości z tubylcami. Ktoś nawet kupił sobie sukienkę od plażowego handlarza…:) Nie ma sensu płynąć dalej więc zostajemy na kotwicy na noc. Wachta kotwiczna w nocy, w miejscu gdzie światła miasta nie zakłócają widoku rozgwieżdżonego nieba – BEZCENNE. Rano niespecjalnie nam się spieszy, dopiero koło 11 podnosimy kotwice i płyniemy dalej. W okolicy wyspy Tuaredda znów rzucamy kotwice. Widok jak z katalogu biura podróży : biały piasek, szmaragdowo-turkusowa woda, wiklinowa knajpka na plaży. Po kilku godzinach w raju opuszczamy go kierując się do Teulady. Wieczór przy winie i rozmowach umila nam kanonada z pobliskiego poligonu wojskowego. Następnego dnia wypływamy mając na celu Carloforte na wyspie San Pietro. Kluczymy pomiędzy urokliwymi skałami, robiąc zdjęcia i … zapominamy o strefie wojskowej, którą należało ominąć, co kończy się spotkaniem z kutrem wojskowym, z którego otrzymujemy bardzo kulturalny acz stanowczy rozkaz : kurs 160 * przez trzy mile w kierunku otwartego morza. Ponieważ armator nie zapewnił nam dział pokładowych – nie mogliśmy odpowiedzieć ogniem. Carloforte to najładniejsza miejscowość na trasie naszego rejsu. Powstało jako wioska rybacka założone przez 30 rodzin rybaków a nazwa pochodzi od imienia króla Sardynii Karola Emanuela III. Carloforte znaczy Fort Karola. Wieczorem mamy uroczystość – Iwona ma urodziny (znowu 18 lat). Siedzimy, gadamy, żartujemy, pijemy różne dobre rzeczy. Rano dostajemy informację, że idzie mistral – wiatr, który potrafi narozrabiać tak jak bora w Chorwacji. Krótka narada i opuszczamy z żalem Carloforte, ale mamy jeszcze jeden cel – Villasimius na południowo-wschodnim krańcu Sardynii. Jeżeli teraz nie wypłyniemy to jest prawie pewne, że mistral zatrzyma nas w którymś z portów po drodze i do Capo Carbonara, na którym jest Villasimius nie dopłyniemy. Ale dopływamy tam na drugi dzień po nocy spędzonej ponownie w Teuladzie. Widoki po drodze piękne – wysokie klify, zatoczki, jakieś groty i co chwilę nuragi – warowne wieże obserwacyjne, pochodzące z połowy II tysiąclecia przed Chrystusem. Wieże te były budowane bez użycia zaprawy z ociosanych kamieni. Jest tych wież na wyspie ok. 7000. Po południu wchodzimy do Villasimius a wieczorem zaczyna wiać. Nie było tragedii bo wiało ok. 30 kt, ale taki wiatr też powoduje, że człowiek w nocy nasłuchuje czy aby wszystkie cumy trzymają. Spotkani dwa dni pózniej w Cagliari żeglarze, którzy przeprowadzali jacht z Carloforte do Cagliari opowiadali, że fale dochodziły do 7 metrów. Uciekliśmy Posejdonowi … Zostaliśmy w Villasimius 1,5 dnia. Była piesza wycieczka do samej miejscowości oddalonej od mariny jakieś 4 km, piwo na rynku i „wspaniała” lazania, którą zjadł ze smakiem Michał. Paweł za to popisał się rewelacyjną umiejętnością jazdy na skuterze – skuter porysowany i skręcony prawy staw skokowy u Pawła. Cwaniaczek – specjalną platformą obsługa lotniska w Cagliari transportowała go pózniej do samolotu gdzie był jako pierwszy z pasażerów. Powrót z Villasimius do Cagliari trochę trwał bo halsowaliśmy nie bardzo posuwając się w przód. Nie wiem jak to jest, ale zawsze tam gdzie płyniemy mamy „wmordęwind”. W końcu trzeba było włączyć silnik i rzezbić pod wiatr, który się dodatkowo złośliwie wzmagał. Dodatkową atrakcją był brak tentu nad zejściówką, więc każda fala lądowała w kokpicie i na sterniku. Fajowo. Po wyschnięciu odzieży można było uzupełnić braki soli w kuchni wykruszając ją z kurtki do solniczki. W każdym razie następny udany rejs z fajnymi ludzmi, na którym było wesoło, a o to chyba chodzi. Załączam specjalne pozdrowienia dla Wojtka, który po rejsie trafił do szpitala ze względu na schorzenia nabyte wcześniej, ale które ujawniły się w czasie rejsu. Stary – jesteś zawsze niezastąpionym członkiem załogi i duszą towarzystwa, wracaj szybko do zdrowia – trzymamy kciuki.

        Autor: Marek